wtorek, 4 stycznia 2011

Pierwsza samotna przygoda

Mając bodajże 6 lat zachorowałam na ciężkie zapalenie płuc. Z tej przyczyny latem wraz z mamą i siostrami pojechałam do sanatorium w Karpaczu. Owszem, pamiętam, że były tam czasem jakieś zabiegi zdrowotne, jednak najwięcej czasu spędziłam na górskich wędrówkach, pełnych tajemniczych mostków, strumyczków i bajecznych zakamarków. Pewnego dnia wyszłyśmy z sanatorium, weszłyśmy na pobliską ścieżkę i szłyśmy nią jakiś czas pod górę. Nie było to daleko, a kiedy byłyśmy już odpowiednio wysoko, zza drzew wyłonił się widok, który mnie oczarował!
To nie było pewnie jakoś bardzo wysoko, ani krajobraz też najprawdopodobniej nie był jakoś szczególnie wyszukany, ale pamiętam, że stałam i patrzyłam zafascynowana, a później poszłyśmy gdzieś dalej. Ten jeden obraz został w mojej głowie i pojawiło się ogromne pragnienie, aby jeszcze raz go zobaczyć. Uznałam, że wspominane miejsce jest na tyle blisko, a droga jest tak prosta, że spokojnie mogę tam trafić sama, bez mamy. Postanowiłam, że wymknę się z sanatorium, pobiegnę na górę, popatrzę i wrócę. Do szczęścia wystarczyłoby mi tylko jedno spojrzenie – tylko tyle chciała wówczas siedmioletnia Alinka. Udało mi się wyjść niepostrzeżenie, znalazłam ścieżkę i zaczęłam dreptać pod górkę. Szłam podejrzanie długo, a dookoła ciągle tylko drzewa. Nie mam pojęcia, czy to była właściwa droga, czy jakaś zupełnie inna. W każdym razie w końcu skończyły się drzewa i jakiś widok na pewno był. Kiedy już się napatrzyłam, zaczęłam schodzić w dół. Byłam już bardzo blisko sanatorium, kiedy zaatakowały mnie jakieś zdenerwowane kobiety. Koniec przygody, znaleźli mnie! Ale i tak już wracałam. Nie rozumiałam zupełnie, czemu tak się denerwowały, przecież ja się wcale nie zgubiłam. Byłam blisko i wiedziałam jak wrócić, więc o co ta cała afera? Próbowałam chyba coś tłumaczyć, gdzie byłam i dlaczego, ale miałam wrażenie, że nikt mnie nie rozumie, że dla nich ważne jest tylko to, że bez opieki opuściłam teren sanatorium. I wydało mi się to takie głupie, dorośli zupełnie niczego nie rozumieli, a ja nie potrafiłam im wytłumaczyć…

… i teraz też nie rozumieją. Teraz ja również jestem dorosła. Być może w mojej duszy jest coś z artystki – wtedy na nic zdadzą się wyjaśnienia. Ale postanowiłam spróbować. Jako, że ostatnio nigdzie nie jeżdżę (obiecuję wkrótce to zmienić!), aby blog nie umarł będę zamieszczać tu czasem inne moje teksty w jakiś sposób związane z podróżami. Postaram się wyjaśnić to, jak postrzegam góry, czym dla mnie są, co mnie w nich najbardziej urzekło.
Zgłaszając bloga ponownie do konkursu (nie, nie chcę abyście wysyłali sms-y, nie warto) napisałam:  
Nie byłam na końcu świata, nie objechałam go dookoła ani nawet nie dotarłam do Egiptu. Ale za to znalazłam coś niezwykłego w zwykłych, polskich górach i okolicach.
I to jest prawda. Doszukuję się niezwykłości w zwykłych rzeczach i postaram się jakoś tę niezwykłość ubrać w słowa. Być może ktoś jednak zrozumie.

Jeszcze jedno. Na blogu prywatnym już to powiedziałam, więc jeszcze tutaj dodam, aby nikt nigdy nie miał wątpliwości: BLOG TO NIE JEST PAMIĘTNIK. Dlatego też chcę podkreślić, że w zamieszczanych tekstach mogą znaleźć się drobne nieścisłości, pomijanie faktów, koloryzowanie, wyolbrzymianie i wszystkie inne podobne zabiegi. Na tym akurat blogu nie są one celowe (na drugim są, tam wyginam fakty z premedytacją), ale wynikają raczej z luk w pamięci autorki lub nadmiernego i zbyt emocjonalnego przeżywania zdarzeń. Zabiegi te dotyczą jednak tylko szczegółów, natomiast jako całość opisywane zdarzenia można spokojnie uznać za prawdziwe.  

Brak komentarzy: