czwartek, 21 marca 2013

Słowenia

Podróż 
Z Saksonii do Lublany jechałam ponad 12 godzin. Niemiecka punktualność jak zawsze na wysokim poziomie, więc pomimo dużej ilości śniegu, udało się zdążyć ze wszystkimi przesiadkami. Najdłużej jechało się z Monachium, przez Austrię do Słowenii, ale podróż minęła prędko dzięki wesołemu towarzystwu pewnej specyficznej pani z Chorwacji oraz Duńczyka. I te widoki! Podróż przez Austrię to prawdziwa przyjemność. Co prawda przez śnieg można było zobaczyć mniej niż normalnie, ale jak na pierwszy raz Alpy i tak robiły niezłe wrażenie. Pociąg mijał miasta i wsie położone u stóp ogromnych gór. Jadąc przez niemiecką Saksonię wszystko wydawało się być postawione na ukos. Góry niewielkie, a na ich zboczach drzewa i wsie zdające się stać ukośnie. Alpy to już góry poważne, zbyt wielkie aby na ich zboczach stawiać skośne domki. Ludzie wyszukali więc kawałki płaskiego terenu i tam, u stóp wielotysięczników, wznieśli swoje domy.


  

Na miejscu czekał już Liść, a w słoweńskim akademiku: žurkaaaa! (imprezka).
 

Lublana
Na pierwszy ogień poszła stolica Słowenii, w której też i stacjonowaliśmy. Co tu dużo pisać: ładny rynek


 ciekawe pomniki

 sławny potrójny most

Weszliśmy do jednej kawiarenek i wtedy odkryłam, że w Słowenii robi się pyszne, wielkie pączki nadziane czekoladą - niebo w gębie!

Natomiast tak wyglądał sklep rybny, ale chyba nie mieli tam makreli

Tu często pojawiający się napis na słoweńskich murach:

W Lublanie stoi góra, a na niej zamek. Zamek jak już jest to trzeba tam wejść i nie ma zmiłuj!

Z góry ładnie było widać miasto, a główną zaletą zamku jako atrakcji turystycznej było to, że można się było po nim poszwędać za darmoszkę.

W środku miasta stała wielka czapa:


Kranj i wodospad Šum
Lublana obejrzana, więc przemieszczamy się nieco na północny zachód. Kranj to bardzo ładne, małe miasteczko.

 Pan Guliwer:

Starówka jest z dwóch stron otoczona przez rzeki. Z jednej jest to szeroka dolina, a z drugiej głęboki i wąski kanion. To tylko mały fragment widoku z mostu, łączącego dwie strony miasta, patrząc w dół widziało się ponad 30-metrową przepaść.

W jednym z folderów, który dostaliśmy w informacji turystycznej, pojawiło się hasło "Slap Šum". Na zdjęciach widniał piękny wodospad, więc postanowiliśmy podjechać kilka kilometrów, by zobaczyć również i tę atrakcję. Na miejscu zastaliśmy nieprzetarty szlak. 

Brnąc po kolana w śniegu udało nam się zejść do wodospadu.


Piran i Koper
Słowenia to maleńki kraik, więc zadziwia fakt, że leży w trzech różnych strefach klimatycznych. Kiedy Lublanę zasypał śnieg, wystarczyło pojechać 100 km na zachód aby zima całkowicie zniknęła. Piran i Koper to miejscowości leżące nad morzem, gdzie panowała niemalże wiosenna aura.
Żadne inne słoweńskie miasto nie podobało mi się tak bardzo jak Piran. Wąskie uliczki, wzniesienie, z którego widać gęsto zabudowane miasteczko, plac, kościół i morze wraz z ciekawie układającą się linią brzegową, góry widoczne gdzieś w oddali... To naprawdę robi wrażenie! Podobno latem jest tam okropnie tłoczno, co zapewne wszystko psuje, ale my będąc tam w lutym, nie musieliśmy martwić się nadmiarem ludzi. Na wycieczkę z Liściem i ze mną pojechały dwie koleżanki z Łotwy.

A takie widoki mieliśmy z auta - to po prawej to piękne, błękitne morze:

A oto i żywa jeszcze kałamarnica:

 Tak, to naprawdę jest żywe! Na tym filmiku widać z bliska ruszającą się galaretkę:


Wracając zatrzymaliśmy się aby zobaczyć miasteczko Koper, ale ono już tak nie zachwyca.

Triest
Tym razem zabrała się z nami bardzo zabawna ekipa, składająca się ze dwojga Słowaków i Francuza. Chcieliśmy jechać do Jaskiń Szkocjańskich (Škocjanske jame), a później do włoskiego Triestu. Zazwyczaj Słoweńcy świetnie radzili sobie z górami śniegu, które regularnie przysypywały ich kraj. Tym razem jednak ilość śniegu w okolicy jaskini nawet ich przerosła i nie udało nam się wejść do środka. Pojechaliśmy więc do Włoch, do Triestu. Włoscy kierowcy jak zawsze dali pokaz szaleństwa, jednak i Liściomobile szybko się zaaklimatyzował. Najpierw było morze. Mamy milion zdjęć morza, bo dla Słowaków to duża atrakcja :)

 Był też deszcz i mokry plac, w którym wszystko ładnie się odbijało

Tu taki jakiś narożnik:

Potem poszliśmy na obiad i wtedy dopiero zaczęła się prawdziwa zabawa. Jak Włochy to pizza, a skoro Adriatyk to czas by wreszcie spróbować owoców morza - pomyślała Alina. Liść mówił, że Alina, jak chcesz spróbować to najlepiej weź sobie na pizzy, bo wtedy nie dostaniesz tego za dużo. Wszyscy zamówili normalne pizze i tylko ja mówiłam dumnie "frutti di mare, please!". Najpierw przynieśli miskę i już to wydało mi się niepokojące - może to pojemnik na ewentualne wymioty? Potem wjechała moja pizza:

 Wszystko martwe, nic się nie rusza, więc nie jest źle! W muszlach były takie różne potworki

 Miska była oczywiście na muszle.

 Na pizzy znalazły się też krewetki. Nie takie malutkie, czerwone paseczki, a normalne robaki z oczami i wąsami. Kolega Francuz poinstruował, że najpierw obcina się główkę i ogonek. Nie przekonały mnie jednak te chrupnięcia, które słyszałam wykonując polecone czynności. Jedną niby zjadłam, ale resztę oddałam koleżance. Same główki nadawały się natomiast  znakomicie do czegoś innego...

 Generalnie zrobiliśmy wiochę na sto dwa! A najlepsze jest to, że wszystko poszło na Niemców - trochę rozmawiałam z Francuzem po niemiecku, obsługa to chyba słyszała, więc powiedzieli  nam na koniec "Aufwiedersehen!". 
Później jeszcze jakieś palmy, jakieś ruiny (włoski pakiet-standard), jakiś zamek i do domu.

 Nasza kompanija: od lewej Thomas (Francuz), Martina i Michal (Słowacy):

A tu Liść i Alina z Polski, przyłapani na kradzieży auta:


 Bled
Wczoraj nie udało się odwiedzić Jaskiń Skoczjańskich, więc dziś próbujemy znowu. Tym razem śnieg nie miał prawa nas zaskoczyć - wcześniej zadzwoniliśmy i dowiedzieliśmy się, że jaskinia jest otwarta. Zaskoczył nas natomiast korek na autostradzie. Nie udało się dojechać na czas, więc znów trzeba było zmienić plany. Zaproponowałam Bled. Rok temu była tam moja siostra i zauroczyły mnie zdjęcia bajkowego jeziorka z maleńką wysepką i widokiem na Alpy. Liść zły, że nie jaskinia, ale dał się namówić na emerycki spacer wokół jeziora i "zabawę w ciotki" przy kawie.

 Ładne góry, prawda?Jeszcze lepiej widzieliśmy Alpy z parkingu koło Lidla:



 Škocjanske jame i Cerknica
Uparliśmy się na te jaskinie Szkocjańskie (słoweńscy grotołazi bardzo nam je polecali, w przeciwieństwie do Postojnej, którą szczerze gardzili), więc postanowiliśmy podjąć trzecią próbę. Tym razem nam się udało! Towarzyszyły nam, te same co wcześniej, koleżanki z Łotwy. W jaskini nie można było robić zdjęć, więc wrzucę tylko te z oficjalnej strony  Škocjanske jame:
 To na dole to normalna, żywa rzeka, która jak gdyby nigdy nic płynie sobie przez środek jaskini.

 Wszystko ślicznie oświetlone, każda sala wyglądała niesamowicie.


Jaskinia była przepiękna i ogromna! Ładniejszej jeszcze nigdy nie widziałam, ale co ja tam wiem - to Liść jest jaskiniowcem, a jeśli on mówi to samo to znaczy, że Szkocjańska musi być naprawdę ekstra! To jest wyjście z jaskini - tam z tyłu widać postać przewodnika, więc można sobie wyobrazić rozmiar.

Jako, że to luty, byliśmy niemalże jedynymi zwiedzającymi - poza nami była jeszcze tylko para Azjatów. Przewodnik mówił, że w sezonie oprowadza grupy liczące po sto osób. 
Tu Lāsma i Liene na punkcie widokowym:

Dzień się jeszcze nie skończył, więc wracając zatrzymaliśmy się w Cerknicy. Obok tej miejscowości znajduje się bardzo ciekawe jezioro, bo jest ono największe w Słowenii, a jednocześnie sezonowe - latem całkiem zanika, a w jego miejscu normalnie uprawia się pola.

A tak się wywozi śnieg:


Droga przez Słowenię i Austrię
Przyszedł czas powrotu. Droga wyjątkowo widokowa, bo jechaliśmy przez Alpy, a pogoda była niezła - poniżej kilka zdjęć.

Salzburg
Wracając zwiedziliśmy sobie austriacki Salzburg i niemieckie Monachium. Proszę Państwa, oto Mozart:

Tu jeszcze jeden Mozart:

Z tyłu stało jeszcze więcej Mozartów. Generalnie co parę metrów był jakiś Mozart albo miejsce z nim związane, Salzburg mógłby się nazywać Mozartstadt. 
Wszystko w Salzburgu było ładne. Każda wystawa sklepowa czy stragan wyglądały tak, jakby pracował nad nimi artysta, wszystko było ułożone w sposób doskonały.

I wśród tego wszystkiego... ruskie torby. Od razu bardziej swojsko!

A to jest puste w środku:

Teraz czas na to, co w Salzburgu najlepsze: twierdza!

Wielka, niezdobyta twierdza, z której roztaczał się cudowny widok na miasto. Oczywiście byliśmy jedynymi zwiedzającymi.

 Gdy tam staliśmy akurat wybiła godzina 18 i kolejno zaczynały bić wszystkie dzwony w mieście, co robiło niesamowite wrażenie!


Monachium
Na koniec odwiedziliśmy jeszcze München, który jak dla mnie jest przereklamowany. Dziki tłum biegający po sklepach - tak kojarzy mi się stolica Bawarii.

Najbardziej podobała mi się perfumeria "Hela":

i robienie wiochy... yyy tzn. śniadanka, w centrum miasta. 

Język słoweński
Tak, język słoweński zasługuje na osobny akapit, bo jest przeuroczy. Najważniejszą literą w alfabecie jest "j". Właściwie to słoweński jest prawie jak polski, tylko, że z "j". Przykłady:
Lublana - Ljubljana
Słowenia - Slovenija
Polska - Poljsko
drogeria - drogerija
pizzeria - pizzerija
policja - policij
Poniżej co ciekawsze napisy. 

Kasa nieczynna:

Rajstopy:

 Pipy były dość powszechne,

... ale cipa zdarzyła się tylko raz: 

A na koniec pizza Antiskleroza, aby nie zapomnieć jak fajnie było w Słowenii:


Słowenia, 20 - 28 luty 2013

2 komentarze:

Sol (Blog Włóczykijów) pisze...

Nie ma to jak podróż z obcokrajowcami... :) W jakim języku z nimi rozmawiałaś? :)
Fotki boskie.

Pozdrawiam serdecznie,
Sol/Monique

hallen pisze...

12 godzin :/ podróż pewnie była męcząca,ale warto ;)