niedziela, 14 sierpnia 2005

Piesza pielgrzymka na Jasną Górę

Cztery lata temu, w dniach 1 – 9 sierpnia 2005 byłam na XIII Pieszej Pielgrzymce Legnickiej na Jasną Górę. Miałam wówczas 18 lat, to były wakacje pomiędzy drugą a trzecią klasą liceum i wraz z koleżanką i paroma kolegami z klasy, dosłownie w ostatniej chwili zdecydowaliśmy się pójść. Po powrocie spisałam w pamiętniku wspomnienia z drogi. Teraz, aby ocalić je przed zapomnieniem, postanowiłam odkopać owy zeszyt, a treść relacji przenieść do komputera. Oto i ona:

DZIEŃ 1 (poniedziałek, 1 sierpnia 2005), Legnica – Ujazd Górny
O 6:00 zebraliśmy się pod katedrą. Po krótkim nabożeństwie (które przestałam pod kościołem, bo wydawało się, że w środku nie ma już miejsca) wyruszyliśmy. Szliśmy śpiewając w kierunku Piekar, tuż przed wiaduktem skręciliśmy na Koskowice i tak to opuściliśmy miasto. Pierwszego dnia ciągle zaskakiwał mnie ktoś znajomy, bo i było ich bardzo wielu. Postaram się nikogo nie pominąć, ale jak jednak o kimś zapomnę to przepraszam. To tak: Regina, Muminek, Tomek K., Joppi, Marta Maz., Lila, Mania, Dominika, Ewelina W., Krzywy, Ania L. Pierwszego dnia wszyscy mieli masę sił i przystanki zdawały się być nawet zbyt częste. Na pierwszej mszy nie zmrużyłam oka. Pierwszy nocleg był przy szkole, a myć się poszliśmy do domu jakichś bogaczy, gdzie Regina niefortunnie stłukła półkę przy prysznicu (niemiłe zakończenie). Czekając w kolejce opuściliśmy Apel Jasnogórski. Jeszcze pod katedrą poznałam Wojtka (kuzyna Joppiego), który później cały czas trzymał się z naszą ekipą, a na polu namiotowym wraz z Giną poznałyśmy Adama i Miriam (ten drugi osobiście nigdy się nie przedstawił). Prawie połączyliśmy przedsionkami namiot mój i Giny z namiotem Joppiego.

DZIEŃ 2 (wtorek, 2 sierpnia 2005), Ujazd Górny – Tyniec Mały
Już na początku pękł mi plecak, więc dzień zaczęłam od pospiesznego zszywania go o 4 rano. O 4:30 obudzono nas piosenką Arki Noego, która później stała się naszym hitem – „Tak jest mało czasu, mało dni, serce bije tylko kilka chwil...” („Na drugi brzeg”). Msza była w kościele w Kątach Wrocławskich, gdzie wszyscy pielgrzymi spali (ja również). W Tyńcu Małym nocleg był na jakimś polu. Zgubiłam tam szczoteczkę do zębów. Gdy tylko wyszłyśmy za płot z Giną, by poszukać mycia, od razu zaatakowała nas mała dziewczynka i zaprowadziła do domu, gdzie mogłyśmy się umyć. Atmosfera była bardzo przyjemna. Tym razem zdążyłyśmy na Apel Jasnogórski, który bardzo mi się spodobał. Poznałyśmy Staszka i Piotrka. Muminek pojechał na nocleg do swojej ciotki i wrócił i informacją, że nie pojedziemy do Boszkowa, jak wcześniej planowaliśmy, bo dzwonił do niego właściciel ośrodka, że miał jakąś awarię i odsyła nam zaliczkę. Gadaliśmy do późnej nocy, więc porządkowi co rusz wpadali z latarkami i okrzykiem Dawida: „1 LO!!!”, który miał na celu zagonić nas do śpiworów.

DZIEŃ 3 (środa, 3 sierpnia 2005), Tyniec Mały – Oława
Całą drogę, za każdym razem od kogo innego, wysłuchiwałam opowieści o tym, że w zeszłym roku w Oławie była ostra akcja z blokersami, bo pole namiotowe jest umieszczone w sercu blokowiska, a młodzi mieszkańcy są bardzo negatywnie nastawieni do pielgrzymów. Mszy w Żórawinie nie pamiętam, bo całą przespałam. Dopiero w środę zauważyłam, ze poprzedniego dnia przez przypadek zostawiłam tam, gdzie się myłam koszulkę wraz z pielgrzymkową broszką (stąd brak tej pamiątki). To chyba tego dnia niosłam tabliczkę z numerem naszej grupy (4) przez sporą część jednego z etapów. Pytałam Dawida, czy nie mógłby mi załatwić nowej broszki – obiecał, że spyta, ale tak naprawdę to chyba nic nie zrobił. Nocleg był tak, jak mówili na blokowisku, przy szkole i kościele. Zamieszki skończyły się na paru krzykach, bo było dużo policji. Tego wieczoru był koncert zespołu rockowego Chili My, ale niestety byłam na nim chyba tylko 10 minut, bo zaczął padać deszcz. Ja i Gina myłyśmy się u starszej pani, która spotkała nas zaraz za płotem. Było bardzo miło. Noc najpierw była bardzo śmieszna, bo koło nas namiot rozbił Legionista – dosłownie turlałam się ze śmiechu! Później noc stała się koszmarna – najpierw wiało i padał deszcz, a potem rozpętała się istna wichura. Zwiało nam tropik z namiotu i mało nie zamarzłyśmy. Wiatr szarpał namiotem i koło 2 w nocy wyszłyśmy i ponownie przybiłyśmy śledzie skostniałymi z zimna palcami. Rano obie mówiłyśmy z całym przekonaniem: „Nigdzie nie idę!”, ale oczywiście poszłyśmy i tak zaczął się...

DZIEŃ 4 (czwartek, 4 sierpnia 2005), Oława – Stobrawa
Dokładnie to zaczęło się mszą w kościele o 5:30. Przespałam ja siedząc na chórze, bo kto o tej godzinie uchroniłby się przed snem? To tego dnia szłam z rana 10 km przez las głodna (nie zdążyłam kupić czegoś na śniadanie) – to nie było wesołe, ale jak się wtedy doceniało nawet głupią landrynkę! Mówiono, że dla nowych pielgrzymów to ma być dzień kryzysu, ale czy ja wiem czy to był taki kryzys? Nie czułam wtedy jeszcze takiego bólu i zmęczenia jak w kolejnych dniach, a co więcej, szło mi się całkiem dobrze. Nocleg był na polu, gdzie z naszej przyczepy na bagaże zrobiono scenę i był koncert Magdy Anioł. Mycie u jakichś ludzi, u których o mały włos nie zostawiłam kurtki. Namiot celowo rozłożyłyśmy obok Adama i Miriam. Wieczorem Adam siedział w przedsionku naszego namiotu i gadaliśmy, dopóki nie przegonili nas wredni porządkowi z 7 grupy. „Nasi” chłopacy spali na kwaterze – został tylko Wojtek sam jeden w wielkim namiocie.

DZIEŃ 5 (piątek, 5 sierpnia 2005), Stobrawa – Łubniany
Dzień zaczął się mszą o 5:30, którą oczywiście też przespałam. Potem nauczona wczorajszymi doświadczeniami ustawiłam się z Reginą w długiej kolejce po jedzenie. Niemalże w ostatniej chwili kupiłam zapas bułek słodkich, na których przeżyłam ten dzień. Płaciłam w momencie, gdy już krzyczano: „Czwórka wyszła!”. Ja i Gina szczęśliwe wgryzałyśmy się w bułki, a Muminek szedł obok i chyba głupio mu było, że nie chciało mu się czekać w kolejce. Teraz mam wyrzuty sumienia, że się z nim nie podzieliłam. Nocleg był na polu pełnym mrówek i pająków (fu!). Chłopacy znów poszli na kwaterę, a ja, Gina, Adam, Miriam i Wojtek ustawiliśmy namioty na uboczu, aby uniknąć marudnych porządkowych z innych grup (nasi byli w porządku). Myjka była u takich typowych Ślązaków, gdzie dostaliśmy pyszny rosołek. W nocy długo leżeliśmy patrząc w gwiazdy – Adam miał lunetę. Mi się prędzej zamknęły oczy i poszłam spać już koło 23. Ponoć mówiłam przez sen.

DZIEŃ 6 (sobota, 6 sierpnia 2005), Łubniany – Zębowice
Tego dnia była droga krzyżowa w mokrym lesie. Cały dzień był mokry. W butach miałam kałuże, a płaszcz ociekał wodą. Na pierwszym etapie złapał mnie jakiś taki dziwny smutek, ale potem było już wesoło. Msza była w miejscowości Radawie na polu, które na pamiątkę pielgrzymek z Legnicy nazwano legnickim. Był tam zbudowany ładny ołtarzyk i poustawiane śliczne pomniki Michała, Gabriela, Jana Pawła II i wiele innych. Na początku mszy padało, ale potem wyszło słońce i kazanie przeleżeliśmy grzejąc się na nim – nawet nie przespałam, bo było krótkie. Potem przeszłą chmura i jeszcze raz spadł deszcz, ale po nim była już tylko śliczna tęcza. Miałam mokre buty i spodnie, więc tej nocy postanowiłam spać w kwaterze. Starałam się namówić Reginę aby też poszła, ale nie chciała, więc poszłam z Anią, dwoma Martynami i Natalką. One, które spały w kwaterze już od paru dni uważały ten nocleg za zimny, ale dla mnie, po ostatnich nocach był on najcieplejszy na świecie! Może ta noc nie była zbyt rozrywkowa, ale za to cieplutka.

DZIEŃ 7 (niedziela, 7 sierpnia 2005), Zębowice – Zborowskie Górne
Z tego dnia wiele nie pamiętam, bo i pewnie nie działo się nic szczególnego. Znów poszłam na noc do kwatery z Anią i resztą, ale spotkałam tam Manię, Dominikę i Ewelinę, z którymi się zintegrowałam.

DZIEŃ 8 (poniedziałek, 8 sierpnia 2005), Zborowskie Górne – Łojki
Cały dzień drogi przez las – mi się podobało, ale inni narzekali. Znów byliśmy głodni na pewnym etapie – kilometrowe kolejki do samochodu z jedzeniem odbierały nam apetyt. Raz przegapiliśmy (ja, Gina i Muminek) wyjście naszej grupy. Zobaczyliśmy sklep i zamiast gonić grupę, pobiegliśmy po jedzonko. Potem szliśmy na samiuteńkim końcu pielgrzymki i policja za nami krzyczała, aby dołączyć do grupy. Wyprzedziliśmy chyba dwie grupy i zatrzymaliśmy się w trzeciej od końca, gdzie szliśmy już do Górki Przeprośnej. Z nami szła Ewelina, która też zgubiła swoją grupę. Górka Przeprośna – najlepsza msza na całej pielgrzymce, bo przewodniczył jej sławny ks. Orzechowski (Wielki Orzech) z Wrocławia. Ani na chwilę nie zmrużyłam oka. Poprzytulaliśmy się na Górce mówiąc „przepraszam i dziękuję” – fajna ta górka ;) W tym wesołym nastroju dotarliśmy do ostatniego miejsca noclegu. Już wcześniej postanowiłam, że choćby była kwatera to i tak ostatnią noc spędzę w namiocie, ale na szczęście nie było i wszyscy musieli spać w namiotach. Ale było wesoło. Po Apelu Jasnogórskim był chrzest tych, którzy szli pierwszy raz. Tańczyłam poloneza z jakimś Krzyśkiem i mało nie padłam na zawał, gdy dowiedziałam się, że jest dwa lata młodszy! To był szok, bo myślałam, że jest ode mnie starszy. Niemniejszy szok przeżyłam, gdy następnego dnia okazało się, że Łukasz, który wieczorami chodził w odrażającym dresie, jest bardzo przystojny, jak tylko ubierze się normalnie. W nocy długo śpiewaliśmy...

DZIEŃ 9 (wtorek, 9 sierpnia 2005), Łojki – Jasna Góra
... i rano też śpiewaliśmy. Cały dzień śpiewanie. Prawie się rozpłakałam, gdy widziałam z daleka wieżę Jasnej Góry – ogromnie się wzruszyłam! Uaktywniłam wreszcie swój aparat w telefonie i zrobiłam kilka zdjęć. Była msza na wałach jasnogórskich – tak bardzo chciałam nie zasnąć, ale jednak momentami traciłam świadomość. Patrząc na te piękne budowle odżywały mi w pamięci sceny z „Potopu” – ta historyczna obrona musiała być piękna! Widziałam sławny obraz Matki Boskiej, byłam w bazylice, obeszłam mury klasztoru, zrobiłam zdjęcie przy armacie, byłam na wieży i w skarbcu – całość jest przepiękna.
Wracałam pociągami z Reginą, Muminkiem, Adamem, Joppim, Wojtkiem i Miriam. Jechaliśmy trzema pociągami: Częstochowa – Opole, Opole – Wrocław, Wrocław – Legnica i we wszystkich trzech śpiewaliśmy – było bardzo, bardzo wesoło! Do samego domu dojechałam taksówką, bo bardzo bolała mnie noga. W domciu już czekała babcia z murzynkiem i herbatką.

Powinnam chyba wspomnieć o maleńkich dolegliwościach zdrowotnych: 6 odcisków na stopach (nabyte wtedy jak padało cały dzień i miałam kałuże w butach) i spuchnięta lewa kostka, ale to wyszło dopiero ostatniego dnia gdy... siedziałam w pociągu! Bolały podeszwy od łażenia, ale i tak za rok chcę to powtórzyć. W tym roku szłam w intencji zdania matury i dostania się na studia i wierzę, że warto było się pomęczyć.
Jak dotąd jeszcze nie zrealizowałam zapisanego na końcu relacji zamierzenia.

2 komentarze:

Regina pisze...

Ale się uśmiałam czytając to, co napisałaś, nie ma to jak wspomnienia. Chciałam sprostować, że pierwszego dnia podczas Apelu nie czekałyśmy w kolejce, tylko się na niego spóźniłyśmy i spędziłyśmy go wsuwając czekoladę w namiocie. W Oławie żadnej z nas nie chciało się wyjść, żeby naciągnąć tropik, byłyśmy przekonane, że na zewnątrz jest jeszcze zimniej ( ale z nas blondynki były). Niechcący obudziłyśmy stroskanego Joppiego, który z wnętrza namiotu pełnym przejęcia głosem zapytał: " Dziewczyny, co wy robicie? Idźcie spać, jest druga w nocy." Tak oto musiałyśmy same wśród ogromnych kropel deszczu i trzaskających błyskawic szukać pokradzionych śledzi. No dobrze, przesadziłam trochę z tymi błyskawicami, ale było lodowato. Co do Twojego mówienia mówienia przez sen - kazałaś nam iść spać (dziękuję mój Aniele Stróżu, dzięki Tobie spałam tej nocy aż 2,5h). To były piękne czasy. Do głowy przychodzi mi tekst piosenki: "Ale to już było i nie wróci więcej, bo choć tyle się zdarzyło, to do przodu wciąż wyrywa głupie serce."
P.S. Pamiętasz "Oto są baranki młode" pod Górką Przeprośną?

Floydianka pisze...

Pewnie, że pamiętam!!! :D Tak naprawdę zapamiętałam w większości te rzeczy i emocje, o których tu nie napisałam ;) Jak przepisywałam ten tekst sprzed paru lat, wydał mi się taki jakiś suchy i bezpłciowy, a dopiero jak zaczęły wracać te prawdziwe wspomnienia, zaczęłam się rozpływać! Uśmiałam się strasznie jak czytałam we własnych zapiskach o regularnych drzemkach podczas mszy, ale skoro spałyśmy codziennie po 3-4 godziny to w sumie trudno się dziwić ;) To były czasy! Aż się łezka w oku kręci...